Strona główna Antica Wyprawa dookoła Świata
     
historia 1980-1991 | horn 1998-2000 | śladami polaków 2003-2004
 
 
: Przebieg rejsu

: Mapa

: Wspomnienia

: Galeria

: Księga Gości

: Napisz do nas


: Zamów biuletyn
   


Z GUADALCANAL DO DARWIN - Misja w Marienbergu
Jerzy Wąsowicz

Płyniemy przez Morze Bismarcka odwiedzając po drodze przepiękną wyspę Garove w archipelagu Vitu. Wewnętrzna laguna jest wnętrzem krateru o stromych i porośniętych zboczach z ciasnym wejściem. W środku jest przytulnie i cicho. Relaksujemy się tu przez cały dzień i noc. Kilka następnych dni zeszło nam na żeglowaniu do Mandag, który ma być naszym portem etapowym przed wyprawą na Sepik River i do Wewak. Wiatry nadal kapryśne, zmienne i duże opady deszczu. Madang jawi nam się lepiej niż sądziliśmy. Co prawda nie odbiega wyglądem od innych sennych miasteczek tropiku, ale ma bezpieczną przystań. Czekamy na Maćka - naszego kolegę klubowego z Gdańska, który ma dolecieć do nas i wziąć udział w dalszej części wyprawy. W międzyczasie pracujemy przy jachcie i nadrabiamy zaległości w korespondencji. Pewnego niedzielnego popołudnia zaintrygowani zostaliśmy obecnością sporego tłumu, który biegał wzdłuż stawu, naprzeciwko naszego lądowiska do dinghy. Okazało się, że wypatrzono w stawie krokodyla, próbowano go dopaść i zabić. W końcu po kilku godzinach łowcy osiągnęli swoje. Najciekawsze były reakcje ludzi biorących udział w polowaniu - ich zachowanie było bardzo atawistyczne. W końcu Maciek dolatuje do nas i pora wyruszyć na północ. Jest nas czterech w załodze. Żegluga do Wewak zajęta nam mniej czasu niż sądziliśmy i 9 lutego 95 roku o godzinie 14.00 kotwiczymy naprzeciwko miejscowego Yacht Clubu, załatwiamy odprawę (jest obowiązkowa w każdym porcie), bierzemy kąpiel i telefonujemy do Polskiej Misji, byliśmy zapowiedzeni, a ponadto czeka na nas sporo korespondencji. W misji małe zamieszanie, nie spodziewano się nas tego dnia, prawie wszyscy są w terenie, przyjadą dopiero jutro. Wtedy też ma przyjechać kilku innych polskich księży z nad Sepiku. Korespondencja czeka na nas i jeszcze tego samego wieczoru przywozi ją ksiądz Darek. Cały wieczór mamy zajęty lekturą.

Następnego dnia spotykamy się wieczorem w misji. Księża werbiści pallotyni, młodzi ludzie pełni energii, humoru, niektórzy już weterani misyjni, jak nasz gospodarz, ks. Marian Wierzchowski. Siedzimy do późna w nocy i wspólnym opowiadaniom nie ma końca. Umawiamy się na następny dzień na krótki rejs na wyspę Robinson położoną 10 mil od Wewak. Kilka dni w Wewak zleciało szybko, organizujemy wspólną wyprawę na Sepik River, mamy ambitny plan dotarcia aż do Angoram. Robimy małe przegrupowanie sił. Mariusz i ks. Marian wybierają się samochodem, muszą dostarczyć zaopatrzenie do misji w Angoram, dalej część zaopatrzenia popłynie na czółnach do Kambot. Mamy trochę obaw - bo ostatnio znowu wzrosła ilość napadów na drogach. Pozostała część ekspedycji płynie na Antice. Wychodzimy z Wewak 13 lutego po południu, w załodze są dwaj księża Jurek i Janek. Całą noc spędzamy na pokładzie na długich rozmowach o ich pracy i życiu. Przewija się też w tych rozmowach postać księdza Wojciecha Bębna. Postać, która obrosła już legendą w tych stronach. Spędził on 11 lat na wyspie Bem. Ksiądz Janek przybył tutaj kilka miesięcy temu, jest jedynym który nie ma malarii. Ks. Jurek jest tu już od kilku lat. Ma chyba najcięższy kawałek duszpasterskiej powinności. Parafia Kambot jest wielkości powiatu w Polsce z 4200 wiernymi. Do niektórych wsi położonych na mokradłach w dżungli w dorzeczu Sepiku jest w stanie dotrzeć tylko dwa razy do roku w porze suchej piechotą przez dżunglę i w porze mokrej czółnem. Czasami wychodzi w dżunglę na tydzień tylko z Liderem (papuaski kościelny) w plecaku niesie przybory liturgiczne, moskitierę, konserwy i maczetę. Świetnie posługuje się czółnem, zna wszystkie przejścia na rzekach i mokradłach. Nad ranem jesteśmy na miejscu u ujścia Sepiku, czekamy na świt. Rozwidnia się i wchodzimy w rzekę, wymijając pnie drzew i duże pływające wyspy z Salviny. Prąd duży, silnik idzie całą naprzód, postęp do przodu 1-2 węzłów. Zagłębiamy się coraz bardziej w meandry rzeki, ta zaś wygląda coraz bardziej dziko. Obok nas przesuwa się ściana dżungli zwartej i zbitej, od czasu do czasu widać jadalne drzewa Sak-Sak i bardzo malownicze drzewa akacjowe Mar-Mar.

Płyniemy cały dzień i prawie całą noc. Do Marienbergu pierwszej misji od ujścia jest tylko 70 km (38 Mm) - zajmuje nam to 17 godzin. Jest potwornie parno i duszno, czasem pada deszcz. Dobrze chociaż, że moskity nie dokuczają. O godzinie 4 rano jesteśmy na miejscu, prąd szalony - jesteśmy blisko brzegu, manewrujemy po ciemku bardzo ostrożnie, rzucamy kotwicę naprzeciwko misji. Na brzegu rozszalały się psy, ktoś do nas wola, chce abyśmy przybili do brzegu, w budynkach, zapalają się światła, trwa wymiana zdań pomiędzy lądem a jachtem po angielsku i w "pidgin english". W tym czasie wpadają na nas kolejne pływające wyspy i zaczynamy wlec kotwicę oraz płyniemy na drugą stronę rzeki. Jest to wewnętrzna część łuku rzeki i prąd jest tu mniejszy i mniej pływających wysp. Jest godzina 5 rano - a więc już dwie noce bez snu. Wchodzimy na krótko pod moskitiery aby chociaż trochę odpocząć.


   
: Saga rodu Mastersów

: Zagłada miasta Rabaul

: Z Gladstone do Vanuatu

: Z Guadalcanal do Darwin cz. I

: Z Guadalcanal do Darwin cz. II

: Z Guadalcanal do Darwin cz. III

: Z Guadalcanal do Darwin cz. IV

 
     
| 1 | 2 | następna »
       
               
  Copyrights 1998-2009 (c) Mirek Wąsowicz - All Rights Reserved