: Przebieg rejsu : Mapa : Wspomnienia : Galeria : Księga Gości : Napisz do nas : Zamów biuletyn |
Z Guadalcanal do Darwin - Sylwester na Pacyfiku - str.2 Podnosimy kotwicę w Nowy Rok o godzinie 11 i zaglądając do różnych zatok wyspy wychodzimy na ocean. Płyniemy na Gatuka następną większa wyspę archipelagu Wysp Salomona. Płynąc wzdłuż wybrzeża wyspy widzimy silne sygnały nadawane lustrem. Nie bardzo wiemy o co chodzi. Po godzinie widzimy czółno płynące od lądu, w środku jest tylko jeden wioślarz. Dobija do Antiki i zdyszanym głosem zaprasza nas do odwiedzenia jego wioski. Mówi, że jest ładna i że ludzie są bardzo przyjacielscy. Odmawiamy z przykrością, chcemy zdążyć przed nocą na jakieś rozsądne kotwicowisko w Mororo Lagoon i znowu brak nam dokładnych map tego miejsca - jednego z najwspanialszych i najniebezpieczniejszych w rejonie Wysp Salomona. Płyniemy od wioski do wioski wymieniając co się da na rzeźby i przedmioty użytkowe. Podaż jest duża i oryginalna, mało tu turystów i jeszcze mniej jachtów. Zebraliśmy zbiór na małą, ładną wystawę. Prawie w każdej wiosce robię ludziom, głównie dzieciom opatrunki. Dużo wrzodów, otwartych ran ze skaleczeń od korala oraz oparzeń. Zapas środków opatrunkowych zmniejsza się zastraszająco. Żałuję ze nie zabrałem tego więcej z bardziej cywilizowanych stron. Którejś nocy kotwiczymy przy wybrzeżu małej i ładnej wysepki Keto-Keto. Wieczorem przypływa do nas naczelnik tej wysepki, przywozi nam słodkie ziemniaki i rybę, zwleka z odpłynięciem, czuję, że coś ma nam do powiedzenia. W końcu powoli wyjaśnia swoją sprawę. Prosi nas abyśmy po przyjeździe do USA przysłali mu buty i pistolet. Zdziwieni pytamy po co mu te rzeczy. Wyjaśnia, że jeśli ktoś ma buty, to jest przedmiotem szczególnego szacunku wśród ziomków, a jemu zależy na autorytecie jako naczelnikowi. A ponadto, jeśli będzie miał pistolet to będą się go bać - co jest według niego konieczne do sprawowania władzy. Opuszczamy Mororo Lagoon z żalem, jest tu przepięknie ale niestety dla nas za płytko. Wychodzimy z laguny przez Charapoana Entrance, wiatry nadal słabe. Niedaleko przylądka Visucisu spotykamy dużego rekina płynącego po powierzchni, ale nie zwraca na nas zupełnie uwagi. Wiatr zmienił kierunek i wieje korzystnie dla nas chociaż nie za silnie. Płyniemy wzdłuż wybrzeża. W pewnym momencie widzę, że goni nas jakieś czółno, a w nim trzech chłopców, dwaj wiosłują jak szaleni, a trzeci wylewa wodę z czółna. Jeden przez drugiego krzyczą zdyszanymi głosami "balun, balun". Niestety nie przewidzieliśmy tego i nie przygotowaliśmy żadnych balonów, dajemy im cukierki i gumę do żucia. Odpływają do wioski, mają co najmniej trzy mile do domu a tu zmrok za chwilę... Przeczytaj również inne : Wspomnienia |
: Saga rodu Mastersów : Zagłada miasta Rabaul : Z Gladstone do Vanuatu : Z Guadalcanal do Darwin cz. I : Z Guadalcanal do Darwin cz. II : Z Guadalcanal do Darwin cz. III : Z Guadalcanal do Darwin cz. IV |
« poprzednia | 1 | 2 | |
Copyrights 1998-2009 (c) Mirek Wąsowicz - All Rights Reserved |